W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Polski piłkarz, który zachwycił Wietnamczyków!

Polski piłkarz, który zachwycił Wietnamczyków!

29.03.2019

Kiedy chłodnym popołudniem w październiku 2018 roku udawałem się na boisko ze sztuczną murawą, zlokalizowane przy poznańskiej Cytadeli, nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że poznam tam gościa o którym będę chciał Wam kilka słów napisać. Na pierwszy rzut oka facet jak każdy z nas: uśmiechnięty, uczynny, pomocny..., a jedyną rzeczą, którą się wyróżniał był wzrost (ok. 195 cm). O Jego dalszych walorach zacząłem się przekonywać z każdą kolejną minutą gry. Twardy, nieustępliwy, świetnie grający głową. Zaimponował mi. W zasadzie nie mogło być inaczej, ponieważ jak dowiedziałem się dopiero po kilku miesiącach, miał on swoją przygodę piłkarską w wielu znanych klubach polskich lig oraz bardzo egzotycznej dla nas lidze wietnamskiej! Ale po kolei …

Mariusz Wysocki, bo o nim mowa, urodził się 3 czerwca 1976 roku w Brodnicy. Od małego wykazywał ogromny pociąg do piłki nożnej, dlatego jako 7 letni chłopiec podjął słuszną decyzję, zapisując się do miejscowego klubu „Sparta” Brodnica. Przez pierwsze lata swojej przygody z piłką, „Wysoki” był niewysokim, „pulchnym” chłopcem, co jest totalnym zaprzeczeniem Jego obecnej sylwetki. Swoje braki fizyczne musiał nadrabiać cieżką pracą i boiskową nieustępliwością. Wszystko zaczęło się jednak zmieniać w wieku 14 lat, kiedy w ciągu jednego roku urósł aż 30 cm. To był przełom! I kiedy wydawało się, że wszystko idzie ku najlepszemu, poraz pierwszy w swojej piłkarskiej przygodzie Mariusz przeżył szok. Chłopak był bliski załamania, a wielka radość, którą czerpał z gry w piłkę prawie legła w gruzach. Nagły, szybki rozwój fizyczny spowodował, że Jego serce przestało nadążać z pompowaniem krwi i chcąc niechcąc musiał na pół roku zrobić sobie rozbrat z futbolem. Cierpliwość została jednak nagrodzona i po sześciu miesiącach mógł wznowić treningi. Spragniony gry, tak ciężko pracował, że w krótkim czasie trafił do kadry swojego rodzimego klubu, uzyskując z nią historyczny awans do III ligii. Sparta nie miała jednak długo radości z naszego bohatera, ponieważ szybko przeszedł on do kolejnego klubu – z Wąbrzeźna, z którym w błyskawicznym tempie uzyskał awans do III poziomu rozgrywek w Polsce. To był wspaniały czas dla Mariusza, a to co wydarzyło się krótko po tym to taki mały „szczyt marzeń”. Muszę opowiedzieć Wam tę historię, ponieważ ona pokaże Wam jak często w futbolu rządzą przypadki. Otóż w tamtych czasach, grał w drużynie Olimpii Poznań niejaki Maciej Lejs, były piłkarz Unii Wąbrzeźno. Zanim jednak doszło do tego transferu, kluby uzgodniły pomiędzy sobą, że jednym z warunków zmiany klubu przez Lejsa będzie rozegranie meczu pomiędzy w/w Olimpią, a chłopakami z obenego klubu „Wysokiego”. Po niedługim czasie doszło do tego spotkania, a Mariusz był jednym z najlepszych zawodników na boisku rozgrywając „mecz życia”. Była to wielka sztuka, ponieważ jego przeciwnikami byli m.in. znani z ekstraklasowych muraw: Sławomir Suchomski, Igor Kozioł czy Mariusz Pawlak. Tak dobra gra naszego bohatera nie mogła przejść bez echa. Po meczu skontaktował się z nim były i niezwykle ceniony trener w Wielkopolsce Wojciech Wąsikiewicz i zaproponował mu grę w Lechii Gdańsk, której trenerem wówczas był Hubert Kostka! To była propozycja z tych „nie do odrzucenia”, jednak młody Wysocki postawił na naukę. Był to rok matury i nie chciał rezygnować z egzaminu dojrzałości, którego w przyszłości mógłby nie mieć już okazji zdawać. Wielka piłka chwilowo „odpadła”, a Mariusz wrócił do Brodnicy. Jego bardzo dobra postawa w klubie z województwa kujawsko – pomorskiego ponownie zwróciła uwagę popularnego „Wąsa”, który tym razem zaprosił „Wysokiego” na testy do Amici Wronki. Tutaj dopiero była „paka” - Czesław Michniewicz, Tomasz Sokołowski, Dariusz Jackiewicz, Bartosz Jurkowski czy Mirosław Kalita - to nazwiska z którymi trzeba było rywalizować. Na szczęście była to rywalizacja skuteczna i na rok udało się podpisać kontrakt z klubem reklamującym popularne kuchenki. We Wronkach Wysocki nie pograł długo. Po roku ponownie wrócił do Brodnicy. Kolejnym przystankiem w Jego karierze był MKS Mława, z którym osiągnął kolejny sukces – awans do II ligii. Później było jeszcze lepiej: Stomil Olsztyn i debiut w wymarzonej ekstraklasie! To było to!. Klubowymi kolegami Mariusza byli wówczas chłopcy z takimi nazwiskami jak: Andrzej Kryształowicz, Dariusz Marzec czy Tomasz Lenart, a trenerem bramkarzy był Jarosław Bako. Pomimo tego, że „paczkę” na Warmii i Mazurach mieli fajną, miejsca nasz bohater tam jednak długo nie zagrzał. Klub borykał się z problemami finansowymi, a tam gdzie chodzi o pieniądze to są problemy. Nie ominęły one również „Wysokiego”, co spowodowało, że postanowił opuścić Olsztyn. Trafił do Dolcanu Ząbki, aby po półrocznym pobycie tam, wyjechać do …

W tym momencie zaczyna się ten okres Jego życia, który interesował mnie najbardziej. Trafił (wraz z Tomaszem Cebulą i Adamem Dąbrowskim) do jakże egzotycznej dla nas ligii – wietnamskiej. To był po prostu inny świat. Po pierwsze, już na samym początku pojawiły się problemy z aklimatyzacją do normalnego trybu życia, gdyż różnica czasowa wynosiła 7 godzin. Treningi odbywały się dwa razy dzienie: pierwszy miał miejsce już o godz. 8.00 rano, jednak i tak było to niesamowite wyzwanie, gdyż temperatura w tym czasie (przy dużej wilgotności) wynosiła 30 stopni Celsjusza. Koszmar! W zasadzie, w przerwie do popołudniowych zajęć, Mariusz tylko wypoczywał. Nie był w stanie nic więcej robić, jednak to pozwalało mu stawiać się o godz. 17.00 wypoczętym do II sportowej części dnia. Treningi w Wietnamie były niezwykle ciężkie, a niscy i bardzo dobrze wyszkoleni technicznie Wietnamczycy nie ułatwiali zadania. „Wysokiemu” z pomocą przychodziły Jego warunki fizyczne, które nieraz powodowały, że „szczupli” piłkarze odbijali się od niego jak od ściany.

Zastanawiacie się zapewne jak w tej egzotycznej części świata mieszkał nasz bohater? Nie była to willa ani piękny apartament z widokiem na morze. Charakterystyczne dla tamtej społeczności jest to, że wszyscy mieszkają razem. W jednym budynku. Ich drużyna miała wynajęte dwa piętra hotelowe, co powodowało, że spędzali ze sobą 24 godziny na dobę. Dzień w dzień. Przyznacie, że trzeba było być niezwykłym twardzielem aby coś takiego wytrzymać … i to przez 2,5 roku. W pierwszym roku, Mariusz mieszkał w pokoju z Tomkiem Cebulą, ale gdy jemu „podziękowali” za grę, Jego współlokatorem został zawodnik z Mozambiku.

Interesuje Was frekwencja jaka bywała na meczach rozgrywanych w wietnaskiej ekstraklasie? Zanim Wam odpowiem, chciałbym zaznaczyć jedno – jest ona dużo wyższa niż w naszej lidze! Tak jak Wy, byłem bardzo zdziwiony gdy to usłyszałem, ale taka jest właśnie rzeczywistość. Rekordy frekwencji pobijały pojedynki derbowe, a w jednym z nich Wysocki został prawdziwym bohaterem. Był to pierwszy rok Jego gry w Wietnamie. Chłopacy rozgrywali „lokalny” pojedynek z drużyną „Hue”, a na stadionie szalało ok. 45 tys. kibiców! Istny szał, zresztą wystarczy przypomnieć sobie co dzieje się na trybunach podczas pojedynków Legii Warszawa z Lechem Poznań, Wisły Kraków z Cracovią czy Górnika Zabrze z Ruchem Chorzów i gdy obraz ten pomnożycie razy dwa, przed oczyma ukaże Wam się atmosfera wietnamskich derbów. Wracając jednak do wspomnianego meczu … Do przerwy wynik brzmiał 0:0. Walka była niezwykle zacięta, nikt nie odpuszczał nogi, a sam „Wysoki” kilka razy był opatrywany przez lekarzy, wstawiając wcześniej głowę tam, gdzie my nie odważylibyśmy się wstawić nogi. Ten gość to prawdziwy twardziel, a Jego imponujące warunki fizyczne zaprocentowały w 75 min. pojedynku. Właśnie w tym czasie drużyna …........ wykonywała rzut rożny. Precyzyjna wrzutka w pole karne i …......; to chyba jedna z najszczęśliwszych chwil w życiu naszego bohatera. Tak mocnego uderzenia głową nie obroniłby żaden bramkarz. Wysoko uniesione ręce w górze Mariusza oznajmiły wszystkim zgromadzonym na stadionie, że właśnie narodził się nowy BOHATER. Inaczej nie można było go nazwać, ponieważ piłkarz strzelający w takim pojedynku decydującego gola, jest uznawany przez miejscowych fanów niemalże za Boga! To był czas Wysockiego! To był moment, który spowodował, że od tego momentu wychodząc na miasto nie trzeba było za nic płacić, a restauratorzy wręcz bili się o to, aby Mariusz właśnie u nich spożywał swoje posiłki. Nie tylko kibice docenili „Wysokiego”. Na drugi dzień po meczu wyraz swojej wielkiej wdzięczności okazał …. Prezydent Miasta, przysyłając swoją limuzynę, fundując ekskluzywne nagrody rzeczowe i proponując … nowy, trzyletni kontrakt, z którego „Mario” skorzystał w wymiarze 1,5 roku. Był to jednak udany czas w Jego życiu, a biorąc pod uwagę miejsca, które mógł zobaczyć dzięki obozom przygotowawczym swojej drużyny (Australia, Singapur czy dwa razy Kambodża) był to również dobry okres na poznawanie świata.

Ostatecznie, po 2,5 rocznym pobycie na obczyźnie wrócił do Polski. Trafił do Świtu Nowy Dwór, a następnie do KSZO Ostrowiec w którym w I rundzie rozegrał wszystkie mecze od pierwszej do ostatniej minuty.

Po pobycie w Ostrowcu zawitał do Mieszka Gniezno, który w tamtym czasie miał naprawdę niezłą „paczkę” (Krzysztof Piskuła, Waldemar Przysiuda, Dariusz Wojciechowski czy Szymon Pawłowski) z trenerem Kasalikiem na czele. Kolejny etap w Jego karierze to Remes Opalenica, który mógł pochwalić się trenerem w osobie Jurija Szatałowa oraz jego asystentem – Darkiem Wojciechowskim. Ostatnią drużyną, której barwy przywdziewał był Grom Plewiska. Nie było to jednak ostatnie słowo „Wysokiego” na zielonej murawie. Dzisiaj możemy go oglądać w trykotach oldboyów Lecha Poznań, czy w zaciętych potyczkach rozgrywanych z managerami Fabryki Futbolu i mojej skromnej osoby.

Historia piłkarza, którą powyżej Wam przedstawiłem pokazuje jak mocno można „oddać” się swojej pasji. Na początku kariery niski „Mario” musiał ciężko harować aby marzyć w ogóle o możliwości rywalizowania z innymi. Będąc już trochę starszym, opuścił swoją rodzinę, znajomych, przyjaciół aby realizować swoje pasje w dalekim Wietnamie. Zastanawia mnie jak wielu z nas, potrafiłoby mieć tak silną wolę, aby w totalnie nieznanym nam Państwie żyć samemu tylko po to, aby biegać po zielonej murawie. Mariusz umiał sobie z tym poradzić i właśnie taką postawą bardzo mi zaimponował.

Jeżeli chcielibyście wiedzieć coś więcej o pobycie Mariusza Wysockiego w Wietnamie, napiszcie w komentarzach lub na mojego maila (biuro@hellosport.pl), a obiecuję, że zapytam „Wysokiego” o intersujące Was zagadnienia.



Polub nasz profil

Dodaj komentarz

Autor:
Treść komentarza:

Wybierz obrazek na którym narysowany jest dom: