Ten, kto obserwuje mój blog wie, że moje serce jest podzielone. Trochę do połowy zielone (Warta Poznań), trochę do połowy niebieskie (Lech Poznań). Zapewne zastanawia Was skąd to się wzięło. Oto krótka historia... Gdy miałem 10 lat, brałem udział w piłkarskim meczu międzyszkolnym. Musiałem wypaść w nim nieźle, gdyż po spotkaniu podszedł do mnie trener trampkarzy Lecha Poznań (p. Hałas) i zaprosił mnie na treningi do drużyny "Lokomotywy". Podekscytowany tym faktem, oznajmiłem to rodzicom. Oni również się bardzo ucieszyli, ale powstał mały konflikt. Otrzymałem zaproszenie na treningi Kolejorza, podczas gdy mój dziadek (Bolesław Zawal widoczny na zdjęciu) był wiceprezesem Warty Poznań. Wiem, mało kto z Was o tym wiedział:). Kiedyś to były inne czasy. Ciężko byłoby mi uczęszczać na zajęcia na Bułgarską (a wówczas to chyba jeszcze było na Dębcu w Poznaniu), wiedząc, że cała Twoja rodzina kibicuje "Warciarzom" z poznańskiej Wildy. Nie miałem wyboru. Padło na Wartę. Czy żałuję? Absolutnie NIE. Dopóki nie dopadały mnie kontuzje, było wspaniale. Cudowne potyczki z Lechem i Olimpią Poznań, wyjazd do Holandii i zacięte, wygrane pojedynki z PSV Eindhoven, powołania do Kadry okręgu, a następnie makroregionu z której już tylko krok dzielił mnie od Kadry Polski. Nie wiem czy udałoby mi się to osiągnąć w Lechu. W Warcie miałem jeszcze dodatkową motywację - mojego dziadka. Bolesław Zawal, jak wspomniałem był jej wiceprezesem i nie wypadało, aby jego wnuczek nie dawał przykładu na boisku. To mnie bardzo mobilizowało. Pamiętam, gdy do Polski przyjechały drużyny z Holandii aby wziąć udział w międzynarodowym turnieju organizowanym na potężnym stadionie im. 22 lipca w Poznaniu (później zmieniono nazwę na Stadion im. Edmunda Szyca). Na trybunach postanowił pojawić się mój dziadek i dopingować trampkarzy swojego klubu. Co to były dla mnie za emocje. Dziadek, wiceprezes, osoba bardzo szanowana w polskim środowisku piłkarskim pofatygowała się obejrzeć swoich młodych piłkarzy. Robiłem wszystko, aby moje występy nie przyniosły wstydu tacie mojej mamy i ku mojemu ogromnemu zadowoleniu, to się udało. Oba rozgrywane przez nas mecze wygraliśmy (2:0 i 3:0), a w każdym z nich strzeliłem bramkę, grając wówczas na lewej stronie boiska. Byłem przeszczęśliwy, a mój dziadek dumny ze swojego wnuka. Właśnie dzięki takim chwilom, nigdy nie powiem, że żałuję, że wylądowałem ostatecznie w zielonym, a nie niebieskim klubie. Dzisiaj natomiast, będąc już dużo starszym facetem, mam możliwość nadrobić zaległości. Jestem na niemal każdym meczu Kolejorza, jeżdżę czasami na wyjazdy, wspieram drużynę Wiary Lecha. Przy Bułgarskiej poznałem wielu znakomitych ludzi. Czuję się tam jak w domu, chociaż w potyczkach pomiędzy Lechem, a Wartą moje uczucia są wymieszane. Koledzy w loży śmieją się ze mnie, że nawet chyba bardziej zielone niż niebieskie. Może..., a może to już pół na pół. Na szczęście żyję w cudownym mieście Poznań, w którym mogę sobie na to pozwolić. W Warszawie, Łodzi czy Krakowie nie miałbym prawdopodobnie możliwości tak otwarcie kibicować dwóm drużynom naraz (Legia/Polonia, Widzew/ŁKS, Wisła/Cracovia).